Dzisiaj bylo ambitnie. Zabralam sie rano zoltkiem do Sestrii, dostalam "ten wlasciwy" aparat i mnie ponioslo. Najpierw polazilam po miasteczku, potem popatzrylam na gorki nad nim i postanowilam wdrapac sie na jedna z nich, popatrzec na widoki i zejsc. Poszlam wiec na gorke nad tunelem za maistem . Widoki, rzeczywiscie byly niesamowite, ale szkoda mi bylo zawracac, wiec wymyslilam, ze pojde na nastepna gorke i potem zejde od razu do Lavagnii.
Szlam wiec tak sobie i szlam, po jakims czasie zaczelam sie niepokoic, ze od dlugiego czasu nikogo nie spotkalam. Potem zaczelam sie niepokoic zebym nikogo nie spotkala. Po drodze przypomnialo mi sie, ze na takich spacerach gumowe japomnki nie sprawdzaja sie najlepiej. Zdalam sobie tez sprawe, ze dobrze miec ze soba butelke wody. Bez sensu bylo sie jednak wracac, skoro juz tak daleko zaszlam. W koncu zdobylam jakis szczyt nawet, o czym poinformowala mnie tabliczka i kapliczka. Ze szczytu nie mozna juz bylo na szczescie wyzej pojsc i poszlam jedyna sciezka, czyli powoli ale jednak w dol...
Po jakims czasie doszlam do pierwszych domow (jakiz oni tu maja widok) i po przejciu pod autostrada doszlam do maisteczka za Lavagna, Chiavari. Centrum miasteczka tez okazalo sie ladne, ale co najwazniejsze mieli tam sklep, wiec moglam uzupelnic zapasy plynow i energii. Ostatni odcinek wycieczki pokonalam idac plaza. W hotelu okazalo sie, ze spacer zajal mi 6 godzin. Pobieglismy wykapac sie w morzu i potem na oficjalna kolacje z pieknym widokiem do Sestri.