Opis imprezy: 50 miles, 4000m ascent – a journey on foot from the very top of the Lake District at Caldbeck to the very bottom, at Cartmel, via the stunning Helvellyn Ridge and the western shoreline of Lake Windermere. It might not be the easiest traverse but it will be the most spectacular!
https://www.lakesinaday.co.uk/
50 mil to 80 km :) Organizator daje na pokonanie trasy 24 godziny i zapewnia, że idąc pod górę, biegnąc w dół i truchtając po prostym (wiele prostego nie było) oraz niezasiadanie się w punktach z jedzeniem daje spore szanse na ukończenie biegu przed czasem. Wychwala też niesamowite widoki Lake District.
LIAD to mój pierwszy bieg długodystansowy. Wyzwaniem okazało się już logistyczne dopracowanie wszystkiego przed wyścigiem. W piątek wieczorem musieliśmy pojechać, w ulewie, na 2 samochody do Cartmel. Mój został na parkingu i wróciliśmy samochodem Cezarego.
W sobotę rano chłopaki odwieźli mnie do Cadlbeck. Zgodnie z prognozą pogody padało, wiec wyszłam na linię startu, jak większość uczestników, w ubraniach przeciwdeszczowych. Po godzinie byłam już zupełnie przemoknięta.
Drugi etap szliśmy, biec się za bardzo nie dało, w strasznym wietrze. Widoczność w najgorszym momencie była na ok 100 metrów. Do drugiej bazy (Ambleside) dotarłam już po ciemku, Cezary z chłopakami przyjechali mnie zobaczyć. Zmieniłam buty, które przemokły z chwilą wyjścia na zewnątrz (albo i pole, ale nie dwór:) ). Park przez który biegła trasa był zalany, jak również drogi. Ten etap był brodzeniem w wodzie, gdyż duża część trasy biegła wzdłuż jeziora Windermere. Najgorsze było przechodzenie przez mostek za którym była woda po pas. W październiku zamoczenie tyłka w zimnym jeziorze wywoływało w każdym z nas, w ośmioosobowej grupie (sama bym tego nie przeżyła, w tzw. kupie jednak raźniej) okrzyki zgrozy ;)
Na metę dotarłam tuż przed upływem 20 godzin (19.57.02), nawet mając siłę żeby przebiec ostatnie 200 metrów. Potem, ocalałym z powodzi samochodem odwiozłam Norwega, z którym szłam ostatni odcinek, do jego B&B. Jego wypożyczony samochód miał mniej szczęścia niż mój.
Po drodze przekonałam się jak strasznie jestem zmęczona. Po ok 45 minutach zatrzymałam się na poboczu i zasnęłam na pół godziny. Sen i butelka Lukozade dużo pomogły. W Keswick czułam, ze już jestem prawie w domu. Kilka km dalej utknęłam w osuniętej ziemi, której nie było widać spod wody. Na szczęście samochód udało się, z pomocą dwóch innych osób, wypchnąć.
Zgłosiłam problem na policje i pojechałam do domu. Podróż, która według telefonu miała zająć 1 godz. 40 min zamknęłam w ponad 3 godzinach.
37% uczestników nie dotarło do mety.