Rano po owsiance ruszliśmy w stronę Bupsa. Od wczoraj mówimy, ze w stronę Namche, bo od Junbesi widzieliśmy kilka "ścieżkowskazów" na Namche.
Po ok 20 min. doszliśmy do miejsca, gdzie ulewa poprzedniej nocy zmyła kawałek skarpy razem z kamieniami i drzewami na szlak. Mimo ciągle z góry lecącej wody (z piachem i błotem) udało nam się jakoś po tym przejść. Potem musieliśmy przejść przez czyjś zmasakrowany całkowicie ogródek, skacząc z tarasu na niższy taras. Było ich ok. 7 i niektóre można było obejść bokiem, te, z których musieliśmy skakac miały ok1,5 m. spadu. Z plecakami na plecach (dlaczego ich nie ściągnęliśmy?!) to średnia przyjemność.
Tuż przed osuwiskiem Cezarego uczepiła się pijawka. Widział jak mu siadała na nogi i po krótkim , głośnym i energicznym "zbójnickim" myslał, że się jej pozbył. Pijawka jednak wisiał pod łokciem, ale na szczęście ja oderwałam zanim zdążyła się przyssać.
Po naszych skakaniach po czyimś ogórdku mi sie jedna przyczepiła do łydki, tuż nad butem i musiałam przykleić plaster bo ranka ciągle krwawiła.
Zeszliśm do doliny i po 110 m. moście przeszliśmy bardzo wartką rzekę (Dudh Kosi), która tuż wczesniej połączyła się z inną. Doszliśmy do Jubing, gdzie niby miała być poczta. Jedyne co znaleźliśmy to "post box" na czyichś drzwiach. Nikogo nie było w okolicy, więc daliśmy sobie spokój. Na brzegu tej góry ludzie sporo uprawiają, wyczytaliśmy, że mają tu bardzo korzystny mikroklimat. Widzieliśmy tu kilka wielkich bananowców z kiśćmi bananków w różnych stadiach rozwoju.
Strome podejscie doprowadziło nas (końcowy etap po schodach, masakra) do wioski Khari Khola, w której na wzgórzu jak warownia stoi klasztor. Oprócz klasztoru widzieliśmy też węża, na schodach. Ostatnia godzina marszu doprowadziła nas do Bupsa, uparliśmy się, żeby tam dojść dzisiaj i nie zaczynać jutrzejszego dnia od wdrapywania się pod górę ( rzeka Dudh była na 1500m a Bupsa na 2560m). Tutaj zatrzymaliśmy się w Yellow Top Hotel (każdy przybytek noclegowy we wiosce ma inny od pozostałych kolor futryn i drzwi, nasz miał dla zmyłki żółte:))
Pan, który go prowadzi jest dzisiaj sam. Żona poszła do sąsiedniej wioskiodwiedzić krewnych. Dwoje dzieci mieszka w stolicy-córka skończyła medycynę w Pekinie a najmłodszy syn chodzi do szkoły. Średni syn pracuje w
Tokyo w restauracji. Pan mówi dobrze po aqngielsku, jest sympatyczny i do tego bardzo dobrze gotuje.
Pokój mamy podobno z widokiem na wysokie góry, na razie jest mgła, ale jest szans, ze rano je bedzie widać.
Podczas trekkingu zauważyliśmy, ze wielu tragarzy to jeszcze dzieci, właściciel lodgy wytłumaczył nam, że wiele z nich dorabia sobie w ten sposób podczas przerwy wakacyjnej.Cóż, chyba nam troszkę ulżyło...Powiedział nam też, że z towarem do Namche idą około 17-tu, droga powrotna zajmuje im 3. niektórzy są wynajmowani a niektórzy sami kupują towar i potem sprzedaja na własną rękę. Podobno idą też nocą i przed świtem..
Ma to sens, bo w ciągu dnia jest strasznie gorąco, Cezary mimo stosowania kremu 50-tki ma bąble na rękach i karku, a z nosa schodzi mu skóra. Oprócz tego otarł sobie piętę i pękł mu bąbel, wiec mamy nadzieję, ze nie zacznie się barbrać. To tyle odnośnie dolegliwości:) Na szczęście nie czujemy się jakoś specjalnie dziwnie z powodu wysokosci, pomijając bardzo nietypowe i wyraźne i sny i budzenie się w nocy. Zupełnie przestawiliśmy się ze wstawaniem. zwlekamy się z łóżka o 5.15, śniadanie jemy o 6 i przed 7-mą wychodzimy. Spać idziemy ok.19-21. Mimo, że od 3 dni nie padało popołudniami jest mgliście i pochmurno. Pada tylko w nocy. Rano za to jest super widoczność i przejrzyste powietrze, a ok.8 robi się już gorąco. To tyle odn. pogody:)