Na lotnisku w Pisie czekal na nas zarezerwowany wczesniej samochod. Mial byc dla 4 osob, nas dwoje, Khalida i Selmy ( to Cezarego wspolpracownicy). Przy wyborze on-line zaznaczony byl jako "economy", czyli mial byc troszke wiekszy niz najmniejszy. No i byl, Fiat Panda, zolty:) Sprobowalismy go zamienic na wiekszy, ale to tylko wywolalo wscieklosc przemilych przed chwila kolesi z wypozyczalni. Poddalismy sie i cudem upchalismy w mikrobagazniku bagaze naszej czworki.
Nie tracac czasu pojechalismy w strone Florencji, majac wiekszosc dnia przed soba postanowilismy wykorzystac go jak najlepiej i zobaczyc to tak polecane przez wszystkich miasto. Sama trasa byla juz atrakcja sama w sobie. Sceny po obu stronach autostrady byly jak z pocztowek- zielone wzgorza, hektary winnic i miasteczka posrod cyprysow. Nie dziwie sie, ze ludzie zakochuja sie w tych okolicach...
We Florencji zaparkowalismy nasze zolte cudo niedaleko centrum i pieszo poszlismy w strone najslynniejszego zabytku miasta- katedry Santa Maria Del Fiore. Niestety jak juz poogladalismy ja z zewnatrz okazalo sie, ze na zwiedzanie wnetrza jest za pozno. Pochodzilismy wiec po okolicznych starych, zabytkowych uliczkach, zahaczajac co chwile o jakies wazne place i zabytki. Poszlismy nad rzeke Arno zobaczyc tez najciekawszy most miasta Ponte Vecchio. Nie wiadomo kiedy okazalo sie, ze spedzilismy tu juz kilka godzin i jesli chcemy dojechac dzisiaj do Sestri, gdzie jutro zaczyna sie konferencja to musimy sie zbierac. Florencja to bez watpienia miasto, ktoremu warto jest co najmniej poswiecic kilka dni, odjechalismy wiec z zalem i mam nadzieje, ze uda sie nam tu kiedys wrocic.
Do Pisy dojechalismy bez problemu, ale potem Khalida GPS (po co nam mapa, skoro mielismy ze soba takie cudo techniki?) nie rozpoznal jednego ze skomplikowanych, bedacych wlasnie w przebudowie rozjazdow na autostradzie. Malo tego, akurat tam byly bramki i zlozylismy niechcacy dwukrotnie danine na rzecz wloskiego transportu ladowego. Po drugim razie postanowilismy zjechac na mniej uczeszczana droge i na szczescie po jakims czasie udalo sie nam znalezc odpowiedni wjazd. Nie pomogly nam wcale zapadajace ciemnosci...W koncu kolo polnocy dojechalismy do Lavagni i odnalezlismy nasz (rozowy) hotel Tirreno.