Spaliśmy do 8-mej! Huraaaaa!!!
Po śniadaniu wyciągnęliśmy chłopaków z placu zabaw, który rano mieli tylko dla siebie i poszliśmy na spacer po okolicy pod pretekstem zbierania malin. malin nie było, ale były borówki, które zjedliśmy my a oni zadowolili się jogurtem z wiórkami czekoladowymi.
Po południu jak już w końcu im się plac zabaw troszkę przejadł pojechaliśmy do Lom. Chcieliśmy zobaczyć drewniany kościół klepkowy, którego fundamenty podobno są z 12-go wieku. Obeszliśmy i obejrzeliśmy z zewnątrz, ale nie weszliśmy do środka (70 koron za osobę) bo wiemy jak się nasze dzieci w takich sytuacjach zachowują (zle się zachowują, bo najczęściej chcą biegać). Ciekawe jest to, ze z południowej strony kościół jest jasnobrązowy, a on północnej strony drewno jest zupełnie czarne.
Po zwiedzaniu pojechaliśmy do sklepu Kiwi, a potem z powrotem na kamping zahaczając o jeszcze jeden mały kościółek po drodze (Skjak).
Popołudnie i wieczór spędziliśmy na kombinowaniu ciepłego obiadu na jednym palniku i pilnowaniu dzieci na odległość na placu zabaw.
Wczoraj wieczorem chłopcy mieli kolegę przez jakiś czas. Antek pękł z zazdrości o brata i bawił się sam, natomiast Stefek skakał na trampolinie z chłopcem z Francji. Nie mieli wspólnego języka poza okrzykami radości, ale bariera językowa okazała się w tym przypadku wręcz pomocna, bo przyćmiła te wszystkie inne bariery które ma Stefek, a chłopiec był raczej zupełnie nieświadomy jego inności. Obywaj wydawali się dobrze bawić.