Dzień aklimatyzacyjny zaczęliśmy od prania. Wczorajszy wywiad dowiódł, że pokoszulkę w innym hotelu piorą za 60 Rs. Pogadaliśmy z chłopakiem z naszego GH, który za 50 Rs miał nam wsadzić pranie do pralki, którą niby mieli. Dzisiaj okazało się, że 50 Rs to oni chcą za pojedynczą rzecz. Kobieta z dzieckiem, kóra ma tu chyba dużo do powiedzenia skorygowała naszą wczorajszą umowę z chłopakiem z kuchni.
Nie pozostało nam nic innego, jak jak prać ręcznie. Zostaliśmy zaprowadzeni do komórki, gdzie stała beczka z lodowatą wodą , dostaliśmy miskę i zaczęliśmy prać. Po 15 min. Cezary poszedł do nich po gorącą wodę. Za 100 Rs dostaliśmy 1,5 wiadra w której wypraliśmy wszystkie nasze rzeczy. Generalnie Namche ma problem w woda, bo do rzeki jest daleko, wiec woda jest tu w cenie.
Niestety pogoda nie była po naszej stronie, więc wieczorem rzeczy były jeszcze wilgotne. Na noc powiesimy je na sznurku od NZ-ów, na parapecie, kijkach i sznurku od zasłon.
Rano Cezary miał też przebłysk geniuszu, który zakładał, ze zamiast iść do BC pójdziemy do Gokyo a potem do BC. Problem w tym, ze po drodze jest bardzo trudna przełęczi lepiej iść tamtędy w więcej osób. Wzieliśmy wiec NZ-ów do MT. Everest Bakery i Cezary przedstawił im nasz plan. Okazało się, że oni obmyślili sobie jużtrasę, ale po przemyśleniu plan im się spodobał.
Tym oto sposobem będziemy szli jeszcze razem przez conajmniej tydzień.
Nastepnym celem była kafejka internetowa. Kanadyjczycy, ci od Sary, powiedzieli nam, ze internet w Namche jest tanszy niż był. Nie wiem w takim razie ile kosztował kilka lat temu, bo teraz to 500 Rs za godz. Angela i Cezary poszli raem na pół godz dzieląc ten czas między siebie (Angela wykłada prawo na uniwerytecie w UK i wszyscy myślą u niej w pracy, że siedzi w domu i pracuje).
Pochmurny i zimny dzień w Namche okazał się też długim. Zobligowani tutejszym zwyczajem do spania i jedzenia w tym samym miejscu poszliśmy do naszego GH na lunch, którym jak i wczorajszą kolacją nie byliśmy zachwyceni. Przyzwyczajeni do góry jedzenia na talerzui rozpieszczeni w poprzednich miejscach byliśmy rozczarowani małymi porcjami.
Po południu spotkaliśmy w salonie chłopaka ze Szwajcarii, który niedawno zaczął swoją podróż dookoła świata. Dosyć dziwny człowiek. Na trekking na 20 dni wynająłą za pośrednictwem agencji w Ktm przewodnika za $2000. Jak dla nas to jakaś astronomiczna, zupełnie niepotrzebnie wydana kwota. Koleś twierdzi, że w tej agencji mu powiedzieli, ze nie można chodzić po górach w pojedynkę. Stiwerdził, że poza tym samemu to tak trochę nudno. Chwilę później prowiedział, ze jego przewodnik prawie nie mówi po angielsku...Cezary zostawił mnie z nim i rozmawialiśmy dosyć długo (zbyt długo jak dla mnie). Generalnie sprawił na mnie wrazenie mało zorientowanego w górachi tym co chce robić przez 2 lata swojej podróży.
Przed zachodem słońca poszliśmy zobaczyć monastyr, ale tylko z zewnątrz. Wycieczka trwała jakieś pół godz:)
Ok 18-tej zamówiliśmy kolację przy której też ustaliliśmy, ze kolejnej mini-porcji owsianki to juz nie będziemy w tym przybytku jedli i rano pójdziemy do piekarni.