Przed wyjazdem poszliśmy do centrum w celu zakupu naszego upatrzonego suvenira, rano targowanie jest chyba łatwiejsze, bo za drewnianego nosorożca zapłaciliśmy 450 NRS.
Poszliśmy na autokar na 9.30 (jako jedyni doszliśmy tam piechotą. Oprócz naszego klimatyzowanego busa "tourist only" było też kilka normalnych, poczciwych marki TATA. Wstyd:(
Do miejscowości gdzie mieliśmy przesiadkę i obiad dojechaliśmy bez większych sensacji, bo to, że wyprzedzalismy na czwartego na zakręcie pod górę pewnie z kilkaset razy sensacją tu nie jest.
W luksusowym ośrodku na luksusowym dhal bacie Cezary postanowił wykorzystać pieniądze zainwestowane w bilet za 15 Nepalczyków. Przelicza się to na kawałki kurczaka. Ja zakładam, ze przyzwoity Nepalczyk wziąłby 1 kawałek kurczaka, łyzke ziemniaków w sosie curry i górę ryżu. Cezary wziął tylko 1 łyżkę ryżu...
Po powrocie do Kathmandu postanowiliśmy uporać się z zakupem pamiątek i upominków. Kupiliśmy jeszcze 10 masek.
Na kolację kupiliśmy najlepsze jakie w życiu jadłam quiche (ciasto z nadzieniem, ale nie na słodko) w Weizen bakery. Na deser był prawdziwy sernik. Takich pyszności nie można kupić w UK, jedynie imitacje.
Mają tutaj w ciastkarniach zwyczaj wyprzedaży bułek i bułeczek po określonych godzinach za połowę ceny. W większości miejsc po 20-tej. Godzina wyprzedaży jest oficjalnie wywieszona na szybie sklepowej. Na ciasta było 25%. Przy cenie 75 NRS trudno się sernikowi oprzeć. Bułeczki i quiche kosztują 40-70 NRS przed obniżką.