Indie zawsze były na górze mojej "bucket list". Jedno z moich marzeń zaczęło się spełniać wczoraj wieczorem, kiedy z Olą i Eirini wsiedliśmy do samolotu Emirates lecącego z B'ham do Dubaju.
Międzylądowanie w Emiratach było dla nas atrakcją samą w sobie. Większość z 8 godz spędziliśmy łażąc po lotnisku i śpiąc. Cezary i Eirini po nieprzespanej nocy, wskutek swobodnego korzystania z darmowego wina w samolocie byli dosyć zmęczeni.
Rozmieniliśmy 10 funtów za co dostaliśmy 54 dirhamów. W jednym z lotniskowych fast foodów 34 zapłaciliśmy za kawę i kubek jogurtu z granolą i truskawkami. Popchnęliśmy to bułkami z szynką, czerpiąc dziwną, głupią radość z przywiezienia i skonsumowania akurat tam wieprzowiny. Nastepnie zakimaliśmy wszyscy nad stolikiem.
Ocknęliśmy się po jakiejś godzinie i zrobiliśmy wycieczkę po lotnisku, duże, bardzo nowoczesne, czyste z palmami i "skwerkami" zrobiło na nas wrażenie. Lądują tu samoloty z Europy, Azji, Ameryki Płn i Afryki. W porównaiu z tym w Bahrajnie jest jednak bardziej "zachodnie". Ludzie z Azji i szejkowie w białych sztach gubią się w tłumie Europejczyków.
Cezary wypatrzył bufet w którym posiadacze biletów Emiratów mogli skorzystać z darmowego posiłku. Mimo, ze zjedliśmy naprawdę smaczny posiłek w samolocie nie oparliśmy się pokusie.