Spotkaliśmy się o 6-tej i autorikszą popędziliśmy przez puste miasto na lotnisko (myśleliśmy o taksówce ale chyba ich tu nie mają).
Oczywiście procedury bezpieczeństwa doprowadziły nas do rozstroju nerwowego. Eirini nie wydrukowała sobie potwierdzenia rezerwacji i przez to nie chcieli jej wpuścić na teren lotniska. Podczas gdy Cezary czekał na menadżera lotniska (i się nie doczekał) ja krążyłam po biurach szukając IndiGo . Tam mieli mieć listę pasażerów i na jej podstawie mogliby Eirini wpuścić. Jak w końcu znalazłam kogoś z listą to okazało się, że nawet ja, dumna posiadaczka biletu na niej nie figuruję. W końcu jakiś uczynny człowiek wykazał się zdrowym rozsądkiem i ją wpuścił asystując dopóki nie doszliśmy do odprawy, gdzie nam wszystkim wydrukowali bilety (kupione on-line 40 funtów za os.).
Super ważna okazała się też karteczka z logo IndiGo, którą mieliśmy sobie przyczepić do wszelkiego bagażu podręcznego. Nikt nam nie powiedział, że to poważna sprawa i, że jeśli cos będziemy mieli bez karteczki to nam będą robić problemy przy wpuszczeniu na pokład. No i oczywiście robili.
Najlepsze było to, ze podczas prześwietlania bagażu zgubili moją torebkę na szyję z dokumentami. Znalazła się po chwili, na podłodze...
Sam lot był natomiast bardzo przyjemny. Fausto miał tylko przygodę, bo mu stewardessa wjechała wózkiem w kolano, jak spał. Zamiast przeprosić to mu powiedział, zeby uważał (chłopak ma trochę wiecej nóg do chowania niż tutejsi).
Przy startowaniumogliśmy zobaczyć jak sucho jest dookoła miasta. Według mapy do pustyni Thar jest jeszcze spory kawałek, ale wokół Jaipur nie ma w ogóle zieleni.
Suki i jego wybranka czekali na nas na lotnisku w Kalkucie. Wynajętym przez niego na czas wesela jeepem pojechaliśmy do centrum na zakupy. Z okien samochodu miasto sprawia dużo lepsze wrazenie niż Delhi. Wydało się nam czystsze, nowocześniejsze i lepiej rozplanowane. Na ulicach królują żółte taksówki, tzw ambasadory. Jest tu też dosyć zielono i palmowo.
W centrum kupiliśmy nasze stroje na ślub- my z Olą po sari, Eirini tunike ze spodniami a Cezary punjab (taką koszule po kolana).Amrita stwierdziła, że koniecznie potrzebujemy biżuterii i wybrała nam na jednym z ulicznych straganów po "złotym" zestawie, łańcuszek plus kolczyki.
Po południu poszliśmy na obiad a potem pojechaliśmy w stronę wioski Sukiego. Wyjeżdżając z Kalkuty przejechaliśmy Ganges, który oprócz tego, że jest świętą rzeką żywi znaczą część populacji kraju, jako, że tereny wokól są bardzo żyzne (może jej te popioły tak wzbogacają).
Po zakwaterowaniu się w pensjonacie, w którym Suki wynajął dla nas pokoje poszlismy do centrum po słodycze i owoce. Oprócz Eirini bezpośrednio po posiłku wszyscy musimy miec kibelek w zasięgu wzroku i nawet za bardzo nie wiemy co jeść, bo na wszystko reakcja żołądka jest podobna.