Rano pobieglismy do palacu Bahia , ktorego nie zdazylismy zwiedzic wczoraj. Weszlismy tuz po otwarciu i chyba jest to najlepszy czas, bo jak wychodzilismy godzine pozniej to bylo tam pelno zorganizowanych wycieczek. Palac jest ciekawy, ale nie ma w nim w ogole mebli ani obrazow (tego sie po palacu mozna zazwyczaj spodziewac). Sa za to przepiekne sufity i drzwi, dla ktorych, moim zdaniem, warto temu miejscu poswiecic troche czasu.
Na targu obok palacu kupilismy jeszcze kore cynamonowa i kilokram oliwek i poszlismy sie wymeldowac z hotelu.
Pochodzilismy po Djemmaa el Fna unikajac "treserow" malpek i wezy, ktorych za dnia jest tu naprawde duzo. Nie trzeba byc ekspertem zeby zauwazyc, ze zwierzatka nie sa najszczesliwsze...
Potem poszlismy posiedzic kolo meczetu Koutoubia (Cezary nabyl tu drewnianego weza, ktorego bedzie sobie trzymal w swojej szafie, bo ja na niego nie moge patrzec, jakis taki zbyt realny...). Niedaleko jest nowoczesny cyber park, ktory zaskoczyl nas swoja nowoczesnoscia. Oprocz tego, ze jest to sliczny, zadbany park, pelen drzewek cytrusowych i roznych lokalnych krzaczkow to maja tam jeszcze zasieg Wi-Fi. Mozna skorzystac tez z darmowych ekranow z dostepem do internetu, ktore byly dosyc oblegane.
Na lotnisko, na szczescie, wybralismy sie ze sporym zapasem czasowym, bo okazalo sie, ze w miejscu, gdzie sie nam wydawalo jest przystanek jednak go nie bylo. autobusy innych linii sie tam zatrzymywaly, ale nasz nie. Nastepny znalezlismy jakies 2 km dalej, tez nie byl oznaczony, ale znowu stali tam ludzie i nasza 11 sie tym razem zatrzymala.
Na lotnisku obylo sie bez bagazowych dramatow. wszystko bylo w normie, nawet nasze oliwki w podrecznym przeszly (ale nie w sloiku, tylko wereczku, bez wody).
Odlecielismy ogladajac miasto o zachodzie slonca. Przy podchodzeniu do ladowania zaloga pioinformowala nas, ze w Luton jest mzawka i 9C.