Rano, jak się obudziliśmy zobaczyliśmy jednego z "rybarów" łowiącego tuz koło naszego namiotu. Miał 4 wędki i co chwila wyciągał rybę( z Dunaju). Zwinęliśmy się cicho i po śniadaniu sobie poszliśmy. Staliśmy łapiąc dośc długo . dopadł nas lekki kryzys, bo do śniadania wypiliśmy po 2 łyki wody i więcej nie mieliśmy. Na szczęscie zatrzymała nam się ciężarówka jadąca do Bubapesztu. Kierowca miał jeden załadunek po drodze i to uratowało nam życie, bo przyniósł nam wodę. Wypiliśmy półtoralitrową butelkę za jednym razem...
Wjazd do Budapesztu już sam w sobie był wydarzeniem. Oświetlone popołudniowym słońcem budynki parlamentu oddzielał od naszej strony Dunaj. Aż miło było stać w korku mając taki widok przed sobą.
Zatrzymalismy się w akademiku .Bardzo koedukacujne łazienki-pisuary zaraz przy wejściu a potem dopiero reszta łazienki. Do tego prysznice nie mały zasłonek, no ale po Bydgoskiej żaden akademik nie jest straszny:)
Wieczorem poszliśmy na spacer po mieście i Czarkowi udqało się zrobić kilka swietnych zdjęć. Chcieliśmy pójść na jakąś kolację, trafiliśmy w końcu do chińczyka i dostaliśmy ryz z sosem z mikrofalówki. Morał z tego taki, że na Węgrzech nie chodzi się do chińskich kanjp tylko do węgierskich.