Rano autobusem pojechaliśmy na wylotówkę. Niestety trochę za daleko, znależliśmy się na trasie szybkiego ruchu, mimo, że staliśmy na stacji benzynowej nikt na nas nie popatzrył nawet. Wróciliśmy się jeden przystanek( na gapę a jakże), Gdzie stało już kilka osób. Wszyscy do Wiednia, chyba zdesperowani, bo dziewszyny stały w spodenkach i stanikach od bikini. Nam aż tak się nie śpieszylo.
Wysmarowaliśmy na naszej"tabliczce" że chcemy nad Balaton i ponieważ zanosiło się na długie czekanie ja się rozsiadłam i zabrałam się za melona. Wtedy Czarek złapał "stopa" i tak jak chcieliśmy dojechaliśmy nad Balaton. Zrobilismy sobie przerwę rekreacyjną i poszliśmy na plaże. Popluskaliśmy się w ciepłej, zmąconej wodzie, pooglądalismy modę plażową i poszliśmy dalej na "stopa". Zatrzymaliśmy ciężarówkę i dojechaliśmy do miasteczka Keszthely.
Tu zafundowaliśmy sobie po milk-shake'u i rozłożyliśmy sie na slicznym trawniku McDonalda. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, ze zatrzymujemy w złym kierunku. Przenieśliśmy się na dobrą strone drogi i tym razem koło cyrku. Trzy samochody podwiozły nas po kawałku, aż dotarliśmy do jakiejś wioski, gdzie stwierdziliśmy, że musimy znaleźć miejsce na nocleg, bo zrobilo sie późno.
Poszliśmy do lasu za wioską . Mnie coś napadło, że las jest jakby z jakiejś baśni-mroczy, wilgotny i bardzo gęsty. Na szczęscie po jednej stronie były jakies pola, wiec spalismy na skraju lasu a nie w lesie. Mimo tego kilka razy się w nocy budziłam, bo chyba troszkę się bałam...