Świadomość ilości serpentyn, zakrętów i różnic wysokości jakie mieliśmy przed sobą zmobilizowała nas do w miarę wczesnego wyjazdu. na początku droga (nr 15) była pusta, przyjemna i jakaś taka alaskowa. Domki z trawą na dachu były wkomponowane w krajobraz, co jakiś czas pojawiał się znak ostrzegający przed przechodzącymi drogę łosiami, im wyżej tym mniej było drzew.
Urzeczeni dojechaliśmy w ciszy i spokoju niedaleko (droga nr 63) Geiranger i wpadliśmy w zupełnie inny świat; autokary przepychały się po krętej drodze jeden za drugim nie bacząc na samochody osobowe i w ogóle na nic, wioząc na pokładach zamożnych turystów z wycieczkowych statków którzy oglądają Norwegię pomiędzy z pokładu olbrzymów które zatrzymują się w portach, wysadzają ich na szybkie wycieczki i zabierają w kolejne 'must see' miejsce.
Zatrzymaliśmy się na parkingu z którego rozpościerał się widok na fjord. Widok prześliczny, ale kontemplować go nie można kiedy dookoła kłębią się setki ludzi. Nawet kolejka do toalet była 'setkowa' i zajęła więcej czasu niż samo podziwianie widoków.
W Geiranger zatrzymaliśmy się na chwile, ale szybko zmęczyło nas przepychanie się w tłumie, do tego Stefek uparł się, że będzie siadał do autokaru i skończyło się na oglądaniu autobusów.
Z wioski pojechaliśmy kolejnymi serpentynami pod górę tzw. Drogą Orłów. No i świat na nowo zrobił się spokojny, turyści zwiedzający go 'w pigułce' nie docierają na te stronę wioski, ponieważ znany z widokówek i folderów widok jest po drugiej. Droga Orłów zapiera dech w piersiach, zostawiając ze soba wpisany na listę UNESCO fjord pięliśmy się w górę wykorzystując przydrożne parkingi na postoje w celu zrobienia zdjęć i uspokojenia błędnika.
Kolejną atrakcją była krótka przeprawa promem z Eidsdal do Valldalen (ok 15 min, 150 koron za nas wszystkich). Niedaleko za wioską wjechaliśmy do 'zagłębia truskawkowego' ;) Nie sposób było sobie odmówić pudełka tych owoców i nabyliśmy najlepsze truskawki jakie jedliśmy tego lata, za jedyne 40 koron. Przy wielu domach stały straganiki z owocami przez kolejne kilka kilometrów. Przy parkingu Gudbrandsjuvet nazbieraliśmy jeszcze półlitrowy kubek borówek. Parking oprócz jagód miał do zaoferowania kładki z widokami na rwącą rzekę.
Potem zaczęliśmy się stopniowo wspinać i tak dotarliśmy do, znanej nam głownie z filmików o wingsuit i BASE jumping, Drogi (Drabiny) Trolli. Zrezygnowaliśmy z zatrzymywania się i wchodzenia na platformę widokową i pojechaliśmy w dół. Podobno budowa trwała tylko 8 lat, 'tylko' biorąc pod uwagę jak szalone musiało być to przedsięwzięcie. Droga ma 11 zakrętów, poruszają się po niej wszystkie kołowe pojazdy, zarówno rowery jak i autokary.
Po serpentynach powoli potoczyliśmy się przez Andalsnes do Mandalen, gdzie mamy zarezerwowany domek na 3 noce.