Rano pojechaliśmy na Słowenię . Namówiliśmy Troli na zwiedzenie jakiejś jaskini. Byliśmy na Słowenii w 2003 roku i zwiedziliśmy wtedy jaskinię w Postojnej. Tym razem wybór padł na Skocjanske Jame. Jechalismy tam przez mało zamieszkane góry, bocznymi drogami, przejeżdżając przez wioseczkę i bardzo polsko brzmiącej nazwie (na zdjęciu).
Po przyjechaniu na miejsce na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest to tak komercyjne miejsce jak Postojna. Od parkingu idzie się z przewodnikiem kilkaset metrów ( nie mozna tam iśc samemu) do wejścia do jaskini. Na początku nic nie zapowiadało jakiś specjalnych atrakcji. Stalagmity i stalaktyty pojawiły się dopiero po dłuższym, podziemnym już spacerze.
Główną atrakcją jest druga część trasy rozpoczynająca się tzw. salą Mullera. Punktem kulminacyjnym jest przejście po wąskim mostku na 45-metrowa przepaścią na dnie której płynie rzeka( w olbrzymiej pieczarze) .Rzeka Reka wypływa na powierzchnię ziemii dopiero we Włoszech. Po wyjsciu z jaskiń ostatnią atrakcją jest wyjazd windą na powierzchnię( wychodzi sie gdzieś w połowie urwiska).
http://www.park-skocjanske-jame.si/
Po południu pojechaliśmy do Portoroz ( my spędziliśmy tam chwilę w drodze z Trieste). onieważ Słowenia ma ok. 45 km. linii brzegowej Portoroz bębący jednym z kilku nadmorskich kurortów nie uniknął skomercjalizowania.Nad brzegiem morza ciągną sie tam naprzemiennie strzeliste hotele, restauracje i sklepy z pamiątkami. My zatrzymaliśmy się na kempingu za miastem mając widok na wszystkie te przybytki, oświetlone i tętniące życiem, pełne nie tyle Słoweńców co Niemców i Włochów. Na szczęście tym razem udało się nam zjeść smaczny posiłek na mieście.
Dzień zakończyliśmy kąpielą i podziwianiem zachodu słońca.