Rano okazało się, że wokól Namche rzeczywiście są góry, jak to widzieliśmy na widokówkach. Wychodząc z miasteczka musieliśmy pokazac bilety i nasze wyjście z Parku Narodowego Sagarmatha zostało uroczyście odfajkowane.
Przez długi czas szło się nam łatwo i dobrze (bo było w dół-co ja lubię, Cezary mniej, a jego kolana w ogóle nie),aż do momentu, kedy pierwsi turysci wyszli na szlak.Wtedy zaczeło być cieżko. Grupy ludzi, czasami kilkunastoosobowe, którzy zwracali uwagę na wszystko dookoła (turyści owi wczoraj wylądowali w Lukli wiec ciągle byli w szoku), oprócz nas idacych w dół. Często spotyalkiśmy je na strategicznych odcinkach szlaku, np. przy kałużach, które można było ominąc tylko z jednej strony.
Na jednym z mostów ludzie goniący krowy wypędzili je kiedy jedna z grup trochę się oddaliła, ja szłam z naprzeciwka i nie miałam wyjścia tylko musiałam się przepychać z tymi objuczonymi futrzakami.
Około południa popsuła się pogoda i po ok.7 godz. doszliśmy w strugach deszczu do Lukli dając sie zwerbować do Dream Land GH przez własciciela, który wystawał z wnęki sklepowej tego właśnie przybytku. Dowiedzieliśmy się, gdzie jest biuro Agni Air (otwarte od 15 do 16-tej) i po obiedzie Cezary został oddelegowany w celu potwierdznia daty wylotu (mieliśmy otwarte bilety, na 25 dni). Po potwierdzeniu musieliśmy tam pójść o 15.45 dowiedzieć się o której lecimy. W szopce z desek, bez telefonu stacjonarnego (nie było, patrzyłam) i w jednym zeszycie rozgrywają się losy ludzkie, nasz lot został zapisany na 9 rano. Samoloty latają tylko rano, bo ok. południa zazwyczaj jest już mgła. Z tego powodu właśnie podobno połowa dzisiejszych lotów została odwołana.
Właściciel GH-u ucieszył się widząc nas w swojej wnęce, gdzie wyraziliśmy chęć zakupienia artykułów pierwszej potrzeby: naczego sera (napoczęliśmy wielką, ok.4 kg gomułę), orzeszków pistacjowych i papieru toaletowego. Uradowany powiedział, ze puści nam wieczorem film o Evereście.
Po kąpieli z wiaderka w szopce w ogródku i kolacji obejrzeliśmy kopię filmu z IMAX-a, bez głosu. Pod tym pretekstem pan opowiedział nam o wyprawach w których uczestniczył, dotarł m.in. na wys. ok. 8000 mnpm na Everest.
Oprócz nas spią tu tato z synem i pojedynczy osobnik z Izraela. Bardzo sympatyczni i ciekawi ludzie.
Spać poszliśmy przy dźwiękach jakiegoś dziwnego instrumentu w który mnisi deli w oknie po drugiej stronie ulicy.