Poranek spędziliśmy na pakowaniu i ostanich zakupach. Dokupiliśmy mi torbę na ramię (pani kusiła gustowym wyrobem w swastyki) i po raz kolejny zauważyliśmy, ze rano łatwiej nam idzie targowanie.
O 13-tej wyszliśmy z hostelu i stojąc na schodach negocjowaliśmy cenę na lotnisko. Kiedy w końcu zatrzymał się ktoś gotowy zawieźć nas za 200 NRS okazało sie, że to kolejny szaleniec.
Wejść do budynku lotniska mogą tylko ludzie z biletami, mając przy wejściu prześwietlony bagaż. Musieliśmy wypełnić też jakąs deklarację wyjazdową i wtedy przy spisywaniu danych z wizy zobaczyliśmy, że jej termin ważności upłynął...wczoraj! Na szczęście panowie, którzy nas odprawiali nie robili z tego problemu.
Ostatnią kontrola było prześwietlenie bagażu podrecznego i reczne go przeszukiwanie. Przyprawy curry okazały się jedynym podejrzanym towarem jaki przewoziliśmy.
Podczas lotu mogliśmy podziwiać Himalaje, niestety nie siedzieliśmy z właściwej (prawej) strony. Generalnie na pokładzie było wesoło, bo jadący do pracy w Bahrainie i Katarze Nepalczycy korzystali skwapliwie z darmowego alkoholu, aż stewardessy powiedziały, ze im się skończył.
W Bahrainie spędziliśmy na lotnisku kilka godzin mając tym razem okazję podziwiania tłumów mężczyzn w"arafatkach" na głowie i białych szatach. Wokół niech unosił się niedyskretny zapach luksusu.
Lot do Londynu atrakcją już nie był, większość ludzi na pokładzie była z Europy. Zdaliśmy sobie sprawę, że wracamy do starego wymiaru, no i, że nie będzie łatwo się na nowo przyzwyczaić.