Dojechaliśmy do granicy, przeszliśmy ją na piechotę i stanęliśmy na przystanku. Było to jedyne możliwe miejsce nie tylko dla nas na łapanie stopa. Ktoś kilka dni wcześniej rozjechał tu kota, który w tym upale strasznie smierdział. Złapaliśmy jakiegoś gościa, który wyglądał jak gangster,miał z kilo złota na sobie. Na szczęście był z synkiem, więc nie było tak strasznie:) Tak dojechaliśmy do Cakovca. Tam złapaliśmy ciezarówkę, która jechała do Budapesztu. My jednak wysiedliśmy po przejechaniu granicy, bo do Budapesztu było nam nie po drodze. Naszym celem była Rumunia a potem Ukraina. Niestety ta pomyłka miała nas dużo kosztowac. Jak juz dopełznęliśmy do Nagykanizsa(pokazaliśmy w autobusie gdzie to jest na mapie, bo nijak nie mogliśmy wpaść na to jak sie to wymawia) okazało się że do miasteczka Szeged możemy dojechać tylko przez...Budapeszt!!! Czyli jak niektórzy mówią-ege szege ege Budapeszt-wszystkie drogi prowadzą do Budapesztu:).
Kupiliśmy bilet do Szeged z przesiadką w...wiadomo gdzie.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci oczy barmana w barze na stacji. Ogromne, niebieskie, takie ktore widzą rzeczy, których zwykli ludzie nie są w stanie dostrzec.