Całą noc spędziliśmy w pociągu. Koło nas siedziała para Czechów jadąca do Gruzji. Do Szeged dojechalismy ok. 5 głodni, zmeczeni i bez wymienionych pieniędzy. Po kilkukrotnych targach z taksówkarzami Czrek wymienił trochę i pojechaliśmy miejskim na dworzec autobusowy. Po drodze stwierdziliśmy, że miasteczko jest bardzo ładne, ale zdecydowaliśmy się jechać dalej, do garnicy.
Zaraz za granicą zatrzymał się gość i powiedział, ze za 10$ zawiezie nas do Aradu(50km). Pośmialiśmy sie z tego nieświadomi, że to dopiero początek takich historii. Dotarliśmy na jakąś zapomnianą stacyjkę kolejową i tam się okazało, że pociag bedzie za kilka godzin. Postanowiliśmy łapać stopa. W miedzyczasie przyczaił nas dziadek który opowiedział nam mrożącą krew z żyłach historię o tym jak go okradli, pobili i nie ma za co do domu wrócić. Trudno mu było wytłumaczyć, że pieniędzy niestety nie mamy. Kierowca pierwszego samochodu chciał też 10$, mówiąc, ze gratis nie wozi. Drugi na początkuteż coś tam chciał, ale pogadaliśmy i się rozmyślił i podwózł pod sam dworzec w Aradzie.
Tam kolejne schody-trzeba kupić bilet. Po odwiedzeniu kilku okienek udało się nam kupić do granicy z Ukrainą i Mołdawia. Podróż miała zająć 12-14 godz. Spotkaliśy na dworcu Koreańczyka, który zdecydowanie bardziej rzucał się w oczy niż my.
Przez kilka godzin rozkoszowaliśmy się pustym przedziałem i ogromnym arbuzem, potem musieliśmy się przesiąść, bo okazało się, że bilety są numerowane. Na szczęscie trafilismy na rodzinę wiec czując sie bezpieczie pospalismy trochę. To druga z rzędu noc w pociągu.