Na stacji autobusowej okazało się, ze najbliższy akntor jest w centrum. Mieliśmy dużo szczęścia, bo naczelnik stacji wytłumaczył nam, gdzie to jest i pożyczył pieniądze na busa. Cezary pojechal, a ja zostałam z bagażem obserwując ludzi i zycie dookoła. Okazało się, ze taksówkarz chciał nas oszukać proponująć wymianę pieniędzy, więc dobrze, że się nie dalismy.Kiedy przyjechał nasz autobus pożegnaliśmy życzliwego naczelnika i pojechaliśmy w strone Bolhradu na Ukrainie. Jechaliśmy pomiędzy olbrzymimi polami winorosli( akurat w sezonie na winogrona), mijając co jakiś czas poradzieckie pomniki i wioski z tradycyjnie ozdobionymi domkami. Na granicy nie mieliśmy problemów, poza tym, że nie wiedzieli, czy potrzebujemy wiz, byliśmy tam chyba atrakcją dnia:)
W Bolhradzie trafiliśmy akurat na autobus do Odessy. Udało się ominąć problem waluty, bo wzięli od nas dolary. Autobus był nawet niczego sobie jak na ukraińskie warunki, ale okazało się to pozorne. Po jakimś czasie się zepsuł. To pozwoliło nam na zrobienie drobnych zakupów. Tam też poznalismy Leonka*
Do Odessy dotarliśmy ok. północy. Byłam tam rok wcześniej ale mi umknęło, ze dworce kolejowy i autobusowy są w róznych częsciach miasta. Na atuobusowym nie było "babuszek" oferujących pokoje( byly ostatnio na kolejowym). Postanowliśmy nie ruszać się nigdzie i spędziliśmy naszą trzecią noc z rzędu nie spiąc, tylko grając w statki.