Krystka największą radością jest piłka nożna, więc rano pojechaliśmy na stadion FC Barcelona, którego nasz kolega nie mógł nie zwiedzić. Na szczęście Cezary zadowolił się zdjeciem przed wejściem i kupnem szalika dla swojego bartanka Bartka(ja byłam w Barcelonie w 2001 roku i nie chciałam nawet myślec o tym, ze będe musiła znowu patrzec jak ludzie fotografują kibelek z którego na pewno któryś ze słynnych piłkarzy raczył skorzystać). Zostawiliśmy podekscytowanego Krystka, umówlismy się na sms-a i poszliśmy zwiedzać okolice.
Niedaleko stadionu jest ciekawy obiekt Palau Reial de Pedralbes. Przed pałacem jest ładny, niewielki park, gdzie najpierw usłyszelismy a potem zobaczyliśmy róznokolorowe papugi. Kilkaset metrów od pałacu znaleźliśmy bardzo ciekawe miejsce, zespól klasztorny Monestir de Pedralbes. Tu znowu szczęście się do nas uśmiechnęło bo okazało się, że dzisiaj jest pierwsza niedziela miesiąca i zaoszczędzimy kilka euro na bilecie wstepu.
Klasztor jest naprawdę ciekawy, zwiedza się nie tylko kościół, ale też krużganki i pomieszczenia gospodarcze.
Kiedy Krystek skończył podziwiać stadion spotkaliśmy się i wspólnie poszliśmy nad morze, gdzie znależliśmy wygooglowaną przeze mnie restaurację typu "jedz ile chcesz". Zjedliśmy duuużo i ciezko było się z miejsca ruszyć. Włóczyliśmy się więc po nadbrzeżu aż zastał nas zachód słońca, który, jak to nad morzem zazwyczaj jest przyjemnym dla oka doświadczeniem.
Kolejnym etapem zwiedzania był plac Hiszpański i wzoszący się ponad okolicę pałac narodowy. Świetny widok stąd na miasto jest właśnie w nocy.
Pięknie też w nocy (chyba lepiej niż za dnia) wygląda kosciół św. Rodziny-Sagrada Familia. Rzeczywiście wygląda jakby wosk skapywał ze świeczek.
Na kolację wciągnęlismy rogaliki, popilismy szlachetnie brzmiącym "Don Simon" i lekko oszołomieni wrażeniami i don simonem poszliśmy spac:)