Dzień zaczęliśmy od sporej rozgrzewki, wspinając się do połowy drogi na górę Tibidabo, drugą połowę przejechaliśmy kolejką (tramvia blau). Góra ma ponad 500 m wysokości, co jest dosyć imponujące biorac pod uwagę, ze kilka km dalej jest morze. Na szczycie góry jest kościół z figurą Chrystusa, niestey zaraz obok jest moni-wesołe miasteczko co wygląda barzdo kiczowato. Niesamowity jest za to widok spod koscioła, jeśłi się zapomni o wesołym miasteczku, "z przodu" rozciąga się miasto i morze, "z tyłu" zaś góry.
Zjechaliśmy do pierwszego przystanku kolejką i zamiast wziąc kolejną jeszcze niżej poszliśmy na nogach. Przy dolnym przystanku byliśmy w tym samym czasie co kolejka:)
Z tego miejsca juz tylko kilkanaście minut marszu dzieliło nas od Parku Guell, zaprojecktowanego również przez Gaudiego. Niestety weszliśmy tam "od tyłu" i musieliśmy przejsc na jego drugą stronę, zeby zobaczyć najsłynniejsze w świecie ławki.
Mimo, że w Barcelonie nie było zbyt wielu turystów tutaj było ich widać, żeby zrobić sobie zdjęcie przy ceramicznym jaszczurze musieliśmy chwilę odczekać.
Z parku pojechaliśmy raz jeszcze zobaczyć kosciół Sagrada Familia, po to żeby się przekonać, ze w nocy wygląda znacznie ciekawiej.
Kolejny park na naszej mapie to parc de Ciutadell, do którego doszliśmy przez Łuk Tryumfalny.
Wieczorem Krystian zniknął na dośc dług( poszedł się targować o pamiątki z jednym ze sklepikarzy przy porcie) a my odkrywaliśmy położoną po wschodniej stronie Ramblii Barri Gotic. Mało brakowało a przegapilibyśmy tą dzielnicę, a byłoby czego żałować, bo jest naprawdę urzekająca.
Po spotkaniu z obładowanym i zadowolonym Krystkiem poszlśmy pożegnać port i trochę naokoło poczłapaliśmy do naszego hostelu.